Uczulenia na bycie człowiekiem
„Wrocławska abrakadabra”, Gabriel
Leonard Kamiński. Wydawnictwo FORMA. Seria 15. Szczecin, Bezrzecze,
2024.
8/10
Kiedy to było? Dawno, ale takich rzeczy się
nie zapomina. Walery Pisarek i jego „Retoryka dziennikarska".
Gabriel Leonard Kamiński nie para się żurnalistką, ale pewne
zasady nie są mu obce. Otóż – pisał takie oto herezje, którymi
hołduje Kamiński, pisarz z Wrocławia.
Pisarek
w 1988 roku pisał tak:
„Dla igraszki możemy sobie ułożyć
listę siedmiu grzechów głównych przeciw poczytności”.
Ta
przewrotna litania nie dotyczy „pisania na serio”. Bo sporo tu
łez, wiadomego pochodzenia. Wiadomo pisarze to wrażliwe dranie,
Egocentryzm to ich drugie imię. Przez nich lustra czarnieją, od
wilgotności.
Ale wróćmy
do Walerego Pisarka, którego przekazania, nakazy, listę ujął
lapidarnie, lecz jakże trafnie. Pif-paf i „Wrocławska
abrakadabra” zyskuje nowy wymiar, z lekka śmieszna, z lekka
transcendentalna. Kamiński opuszcza lekkie podejście do swoich
opowiadań. Nawet w swoim bajaniu, bo facet zamieszkał w budce
telefonicznej, czy gdy autor ucieka przed własnym fikcyjnym
bohaterem.
Święte grzechy
to:
1. Specjalistyczność
2. Terminologiczność
3.
Abstrakcyjność
4. Wyszukane słownictwo
5. Zapożyczone
słownictwo
6. Skomplikowane składniowe
7. Nudność
Piszą,
że to pierwsze wydanie. Nie będę się pieklił i pienił. Na
stronie www oficyna prezentuje „podobne fronty”. I tytuł jakże
znajomy, ale co autor czyni ze swoim tekstem, to jego sprawa. A
ciekawskich, literackich detektywów odsyłam do sklepu
FORMY.
Ale wróćmy do pisarza. Czasy były dziwne, a
poczucie humoru wciąż zaczynało się od godziny 13. Wtedy można
było legalnie kupić alkohol, ale znając pomysłowość rodaków,
to już o świcie byli... napsuci, napruci jabolami.
Dlatego
Abstrakcyjność tu Kamińskiego to święty Graal groteski.
Ponadto
zarzucanie pisarzowi „nudności”, mimo swoich wad językowych,
jest literackim oszczerstwem. Bo Gabriel Leonard Kamiński pisze z
biglem. Po polsku i trzyma w ryzach swoje napędy/napady
Wyobcowani,
podrasowani i pokiereszowani są bohaterowie „Wrocławskiej
abrakadabry”. Ale pogodzeni z losem niebieskich ptaków.
Niby teksty są rozłączne, to oczywista jest symbioza. Mamy tutaj
naczynia połączone. Trop po tropie, ślad po śladzie. Wszystko się
zagłębia, zgłębia.
W bardzo dobrej noweli „Sub-lokator”
Kamiński specjalnie i z upiorem nawiązuje do twórczości
Siergieja Dowłatowa. Powaga wymieszana i z niebywałym
poczuciem humoru i w świetnym przekładzie.
Marii Putrament.
Ja
tu pitu- pitu, a książka zasługuje na wielotysięczny
kolportaż. Nie potrzeba żadnych, zbędnych esów-floresów, by
pobudzić – obudzić – rozbudzić. To jest inteligentne pisanie,
gdzie autor stawia zagadki na pierwszym miejscu. Dopiero potem jest
człek. Samo łączenie kropek na pewno nie wystarcza.
„Sub –
lokator', gość, który wpada nieproszony. To przez brak weny.
Rozpoczęta nowela, która nie chce dać się skończyć. Gdyby
pisarza, który czuje się osaczony przez fikcyjnego bohatera, nie
dopadła twórcza bezsilność, to nie musiałby wyprowadzić z
własnego mieszkania... A tak?!
Inny z dorosłych facetów
zamieszkuje w budce telefonicznej. Poczuł się bezpiecznie, ale w
końcu go dopadli i kazali płacić haracz – to w wielkim skrócie.
Bo jedno jest pewne, Kamiński pisze podobnie jak Natalka Suszczyńska
w „Dropie” (Kraków, 2019).
W książce wydanej przez ha! Art
też mamy zbiór opowiadań, a w rzeczywistości niemal wszystko się
klei. Mieszkanie w psiej budzie i ogólne wyalienowanie – tak
pisała Suszczyńska.
Pisarka idzie grubo. Ludzie przysypiają
w bankomatach, Swój kawałek podłogi znajdują w szafie. Koczują w
piwnicach, lasach i rowach; współczesna grudka fantasty, jest tylko
z pozoru. Potrzebny był kąt, by opowiedzieć o samotnych i nie
chodzi o miejsca. Sprawa jest poważniejsza, bohaterowie są w stu
procentach wyalienowani. Ładnie i miło można to nazwać:
surrealizmem, a tak naprawdę to opowiadania banicji; vide: Hrabia
Monte Christo.
Udają, że to ich wybory, że to ich decyzje
doprowadziły na (samo) dno. I w tym momencie dopadło mnie kolejne
skojarzenia. Skromna, lecz dobrze skrojona fabuła zatytułowana
„Odwaga bycia samotnym” (U.G. Ksishnamurti, Limbus 2010)
aż
strach pomyśleć co się mną dzieje. Polecam poradnik, który ponad
dekadę temu dostałem od swojego szefa.
Z Gdańska Wrzeszcza do
Krakowa i nie będę skrywał, że kilka opowiedzianych historii
zmieniło moją optykę, jakbym przełożył wajchę.
Już
wtedy lekarze orzekli, że cierpię na kilka choróbsk. Apteki nabyły
nowego, stałego klienta. Tak, jak pisarz nie mogę,
nie potrafię pozbyć się sub-lokatora. Nie potrafię
wykończyć obcego, który jest żądny atencji.
Strona 24: „Piszę
to celowo z dywizem, tylko w ten sposób mogę usytuować ten
incydent gdzieś poniżej granic realności. Bo jak nazwać taki
zgoła filmowy scenariusz?”
Co do ekranizacji, to chętnie
poprzestawiałbym rękopis i remake gotowy do realizacji. Tak,
"Być jak John Malkovich".
Pewnego poranka,
czyli wtedy, gdy czytam wyłącznie poezję, natknąłem się na
„Pronto” Dominika Bieleckiego. A potem wpadłem na wrocławskie
czary. „Abrakadabra” to tekst, którym można żonglować do
woli. Przeczytajcie;
Pronto
zdradza mnie pronto
gdy idę
po pronto
ile jest rodzajów pronto
bez zdjęcia pronto
które się skończyło
nie umiem wywnioskować
do czego jest pronto
po tym co ma napisane
z przodu
ani nie rozumiem co jest napisane
na odwrocie
pronto małymi literkami
czy jeśli kupię nie
takie pronto
jako tako posprzątam?
czy jeśli wrócę
bez pronto do domu
będę z siebie zadowolony?
I do tego
wieloznaczne zawołanie ze strony 94 fabuły G. L. Kamińskiego.:
[…]
- Aben, Aben pomóż nam rozniecić ognisko
!!!
Słyszeliśmy tylko echo naszych głosów, szum liści i
spadające dzikie gruszki. I niespodzianie, tak jak wtedy, gdy
zobaczyliśmy go pierwszy raz, spoza wyszedł Abden. Był smutny
[…].