Uwikłanie


Uniewinnienie - Dmitrij Bykow, 320 stron. Przełożyła: Ewa Rojewska - Olejarczuk. (Czwarta Strona, 2015).

Jestem po przeprowadzce. Niby minęło pięć tygodni, ale nadal czuję się zagubiony, a odnaleźć ulubione książki wciąż trudno. Nowy regał wprawdzie rozwiązał kilka logistycznych problemów, ale co jak co - kiedyś było "to" lepiej poukładane. Ale w tym galimatiasie uczuć i rozterek oraz naturalnych porządków - na bok, na widoczną półkę, wylądowały książki, które wstrząsnęły mną, gdy dorastałem, gdy traciłem niewinność, a jeszcze nie pojmowałem co to dorosłość. (Zresztą dzisiaj czuję się adekwatnie do wieku, a jednak podobnie. Wiem co to dorosłość, a nie rozumiem szarganej niewinności, która zamieniła się w podłość i moją, a także Innych.)
Ale do ad rem. Moje wybory z przeszłości padły na dwa tomy "Dzieci z Arbatu" i "Ludzi Stalina". Odłożyłem, położyłem i zacząłem szukać współczesnego odniesienia. Książki napisanej przez pisarza w podobnym do mnie wieku. Udało się. Trafiłem na "Uniewinnienie" Dmitrija Bykowa, wydanego przez poznańską Czwartą Stronę. 

Zacznę od tego, że tytuł zmienił bym natychmiast. Rozumiem - wprawdzie - intencje autora, ale będę upierał się przy swoim. Nie "Uniewinnienie" lecz Uwikłanie.
Nie wiem czy prawdą jest to co donosi polski wydawca tej książki, że Bykow, to jeden z popularniejszych pisarzy współczesnej Rosji, ale na pewno nie można mu odmówić warsztatu i swady z jaką łączy wątki swojej powieści.
Sowieci w latach czterdziestych, a potem w trakcie ery (i po niej) Gorbaczowa - to wszystko jest spójne i ujęte w klamrę, która jest w stanie czytelnika ująć. Pada wiele nazwisk, jest moc emocji. Mapy sowieckiej Rosji rozległe, a jednak nie gubimy się i wiemy, że to nie jest zmyślenie, dziwaczna - wyolbrzymiona fikcja literacka, lecz narracja nie tylko, że ma sens, ale swoje źródła historyczne.
Dmitrij Bykow bardzo szybko - niczym Dostojewski (sic!) - nawiązuje z Czytelnikiem więź, która nie pozwala tej książki odłożyć, porzucić. Zapomnieć. 

Nie będę skrywał, ani ukrywał, że to nie podłość Sowietów, ale ich sposób kochania życia i drugiego człowieka ujął mnie w tej powieści zasadniczo i mocno. Te rozterki rozpisane na głosy, a nawet omamy. Te wątpliwości i deklaracje podszyte kalkulacjami, także politycznymi, stanowią o sile tej prozy. A scena z "wyrzuconym" listem z pociągu jest tak bardzo filmowa, że aż chciałoby się zobaczyć te kadry na wielkim telebimie.
Skoro przywołuje skojarzenia kinowe, to jednak wolę dwuznaczności Andrieja Tarkowskiego od przegadania autora "Uniewinnienia". Bo uważam - i jestem tego pewien -, że nic złego by się nie stało, gdyby tę powieść skrócić, na przykład, o pięćdziesiąt stron. To nie cenzorski zmysł mną kieruje, ale redaktorskie wyczulenie na dłużyzny i przegadanie. Czasami lepiej nie dopowiedzieć kwestii, niż ja rozmemłać.

Nadal marzę, by pojechać do Moskwy. Oddać mocz obok mauzoleum Lenina, napić się Stolicznej w drodze, którą przebyli bohaterowie "Mistrza i Małgorzaty", a potem wsiąść po metra i zasnąć, by śnić rosyjską literaturą.
Nota: 7/10


popularne